43. Zagrożenie i ratunek

Wrzaski, płacz, tupot, dźwięki rzucanych zaklęć – wszystko dudniło i kłębiło się w podziemiach. Koniec tunelu wyprowadził ich do jakiegoś budynku, ale gdzie – tego nie wiedział nikt z trójki Gryfonów.

-Harry… – Lupin złapał go za rękę – poczekaj.

Reszta towarzystwa przeszła przez właz do pomieszczenia. Zostali sami.

-Musisz tu zostać. Nie tam na górze, tu. Masz z Voldemortem więź, która nam zagraża. Jeżeli zobaczy w twoim umyśle obraz okolicy, będzie po nas. Zostanę z tobą, nie byłem tam jeszcze, więc nawet gdyby zaatakował mój umysł, niczego się nie dowie. Ale musisz być silny, Harry, rozumiesz?

Chłopak kiwnął głową. Po chwili niepewnie zapytał, co z Malfoyem i Snapem.

-Cóż… młodego Malfoya nikt o nic nie podejrzewa, a przynajmniej nie powinien, póki nie przeora mu wspomnień albo nie napoi serum. Co do Snape’a… bardzo możliwe, że już nie żyje.

Zielonooki pomyślał o Hermionie – mimo wszystko przywiązała się w jakiś sposób do tego nietoperza, a on prawdopodobnie do niej również, skoro wytrzymywali ze sobą na prawdę dużo czasu. W jakiś sposób o nią dbał… ale nie był na tyle głupi. Prawda?

**

-No wrzeszcz! Wrzeszcz, zdrajco!

Bella rzucała w Severusa zaklęciami jak nożami do tarczy, na dobrą sprawę wyglądał podobnie – sparaliżowany zaklęciem pod ścianą nie mógł się poruszyć, ale czuł wszystko. Takie natężenie bólu u normalnego człowieka sprawiłoby w najlepszym wypadku utratę zmysłów, ale to nie był zwykły człowiek. W końcu to jeden z najlepszych, Mistrzów Eliksirów. Byle wariatka nie potrafi go złamać.

-Widzę, że dosskonale sobie radzisz, Sssseverusie. Bello, wystarczy tych przyjemności. – kobieta posłusznie oddaliła się kłaniając po pas – A ty, mój drogi… zrobisz coś dla mnie. Rzuciłeś mi przed oczy obrazy Dumbledora, jak pomagałeś chłopakowi, wszystko przeciw mnie. Ale…

Stanął plecami do nietoperza i machnął ręką. Pojawił się przed nimi obraz ze snu Snape’a: trzy postacie wiszące w powietrzu, z czego jedną był Dumbledore, ale druga i trzecia miały twarze zakryte włosami.

Mężczyzna spiął się na ten widok. Nie chciał pamiętać tego snu, choć wracał do niego nawet na jawie. Nie chciał na to patrzeć. Nie chciał widzieć ich twarzy.

-Oh Severusie! Tyle lat minęło, a ty nadal masz… serce. To doprawdy wzruszające. W wolnej chwili jednak wszedłem ponownie w twój umysł, gdy ty byłeś zbyt zajęty Bellatrix. Ciekawe kto się kryje za jedną i drugą burzą kasztanowych włosów. Masz może jakieś ssssugestie?

Odpowiedziało mu jednak tylko milczenie. Mimo ogromnego bólu, fizycznego i psychicznego, nie mógł mu dać tej satysfakcji. Nie mógł narazić Hermiony. To nieco rozdrażniło czarnoksiężnika, bo Snape nigdy nie okazał mu tyle nieposłuszeństwa. Z drugiej strony nie omijała go również kara za błędy mu podwładnych, więc nawet nie przeszło mu przez myśl, że może mieć drugie oblicze. I widocznie to go zgubiło, zbyt mu zaufał, ale nie popełni więcej tego błędu.

Voldemort zamknął oczy, a już po chwili obok niego zjawił się Malfoy i Parkinson.

-Witajcie moi drodzy. Jak zapewne się domyślacie, potrzebujemy waszej pomocy. – mężczyźni spojrzeli po sobie z przestrachem – Severusss niestety nie jest w stanie w pełni wykonywać swoich obowiązków, dlatego wy mu pomożecie. Macie znaleźć Pottera i przyprowadzić do mnie. Żywego. A razem z nim jego mugolską koleżankę.

Po wyjściu Czarnego Pana zaklęcie paraliżujące ustąpiło powodując upadek Snape’a na kolana. Ledwo się podtrzymywał na drżących rękach. Wolałby już zginąć w męczarniach…

**

Gdyby spojrzeć z lotu ptaka na Hogsmeade można by powiedzieć, że takiego miasteczka nie było. Czarna dziura i to dosłownie. Remus i Harry wyszli z tunelu niepewnym, powolnym krokiem, gdy napływ ludzi uciekających z pola walki ustał jak i ich krzyki. Jednak z budynku, który znajdował się nad nimi do tej pory, zostało niewiele. Patrzyli z przerażeniem na ciała leżące na zagruzowanych drogach. Lupin rzucił zaklęcie i odetchnął.

-Zostaliśmy tu jedynymi żywymi.

**

Hermiona i Ginny siedziały skulone przy oknie, w salonie, jeśli można to tak nazwać. Nie wiedziały gdzie są ani kiedy wrócą do… no właśnie, gdzie? Szkoła została zniszczona, a ich domy zapewne też już nie istnieją.

McGonagall podeszła do nich i podała każdej kubek kakao. Wyglądała jak duch, ale jednak nadal żyła, choć jedyne co na to wskazywało to oczy, w których jeszcze tliła się nadzieja.

-Gdzie Harry? – zapytały jednocześnie, ale kobieta zwlekała z odpowiedzią.

-On… Pan Potter został w tunelu. Nie może tu być z nami dla naszego bezpieczeństwa. Po odpoczynku pozostali nauczyciele wrócą do Hogsmeade, a potem do Hogwartu. Wy zostaniecie pod czyjąś opieką, bądźcie spokojne.

-Czy wszyscy zdążyli uciec? – kobieta pokręciła tylko głową. Nie było możliwym ewakuować całej wioski, poza tym nie wszyscy chcieli opuszczać domy. Woleli polec podczas bitwy i zginąć w pełni świadomie. Na szczęście zrozumiały się bez słów. Czarownica poleciła im napić się i czekać na dalsze wskazówki, a na pewno nie odchodzić nigdzie.

Młoda brunetka rozejrzała się po pokoju. Był bardzo przestronny i wydawało się, że z każdą osobą rozciąga się coraz bardziej, a czuła się jak w dzień targowy w samym centrum bazaru. Gdzieś w tłumie mignęła jej blond-czupryna. Czym prędzej wstała i pobiegła w tamtym kierunku, ale zamiast Dracona znalazła pomieszczenie do tej pory osłonięte zaklęciem, więc zapewne nie powinno jej tu być. Byli tam ludzie okaleczeni, we krwi własnej i cudzej. Dziewczynie zbierało się na wymioty, gdy zobaczyła resztki nogi jednej z kobiet. Nagle ktoś złapał ją za rękę i wyciągnął.

-Nie powinnaś tego widzieć. Z tego co wiem miałaś się nie ruszać z miejsca.

-Draco…? – bez słowa więcej przytuliła go mocno i zaczęła płakać. Głaskał ją po głowie i starał uspokoić. Nagle otrzeźwiała.

-Moi rodzice! Gdzie Dumbledore, McGonagall?

Jak na zawołanie pojawili się oboje i poinformowali ją, że byli przygotowani na tą ewentualność i są bezpieczni. Po chwili wszyscy sprawni zebrali się w innym pomieszczeniu, do którego drzwi wcześniej nie zauważono.

-Moi drodzy… dziś stała się rzecz straszna. Wielu naszych przyjaciół i znajomych nie żyje. Mamy nadzieje na podobne lub nawet większe straty ze strony Śmierciożerców. Musimy teraz przygotować się na ponowny atak Voldemorta i jego popleczników. Ma pod sobą olbrzymy i wilkołaki, a do tego prawdopodobnie tworzy armię imperiusów. Nie znamy jego położenia, możemy jedynie się bronić.

-Co z Potterem?

-Harry… jest dla nas największą nadzieją. I największym zagrożeniem.

42. Ta zniewaga krwi wymaga

Kolejne dwie grupy atakujących były w nieco lepszym stanie. Słaniali się na nogach, jeśli jeszcze je mieli i próbowali rzucać jakiekolwiek zaklęcia, które by im w jakiś sposób pomogły, ale w większości na próżno. Zwiadowca więcej widzieć nie chciał; mimo, że wiele osób już uśmiercił to wywołało u niego niebywały szok i obrzydzenie. Wrócił czym pędem do Czarnego Pana z wieściami.

-Jak to większość NIE ŻYJE?! Zamek miał być przygotowany na nasze uderzenie, miał być czysty, mieli wszyscy ZGINĄĆ! Severusie, może ty mi wytłumaczysz co się stało?!

-Obawiam się, że zostały podjęte wszelkie środki bezpieczeństwa i zamek został opuszczony, jednak nie wiem kiedy zastosowano taką ilość pułapek. Jeszcze dziś rano…

-Nie obchodzi mnie twoje rano! Zapłacisz mi za tą porażkę, Severusie. Tak Cię ceniłem, a ty mi tak odpłacasz? Poczekaj tylko na swoją kolej…

Zwrócił się do pozostałych swoich popleczników.

-Posłuchajcie mnie teraz uważnie! Musimy wrócić do swoich kryjówek, ale macie zniszczyć te ruiny do ostatniego kamyczka! Niech zostanie ta szkoła zrównana z ziemią! Ci, co chcą krwi, niech idą do Hogsmeade… Pomścijcie swoich braci!

Gdy zajęli się niszczeniem budynku, on zniknął ze Snape’em .

*

Hogsmeade zamarło. Zrobili tyle, ile mogli. Teraz pozostało tylko czekać, a nikt nie chciał przerywać tej przeklętej ciszy. Co poniektórzy walnęli sobie jeszcze po kieliszeczku czy kufelku i obserwowali coraz większy kłąb dymu, najprawdopodobniej z Hogwartu.

Hermiona w milczeniu nadal słuchała swojej opiekunki. Wyglądała teraz dość żałośnie, stara panna żaląca się uczennicy.

-Niektórzy z nas nie wybrali samotności, to ona wybrała ich. Więc proszę Cię dziecko, jeśli przeżyjesz, ciesz się życiem. Znajdź partnera, miej rodzinę, bo to największy skarb w życiu. Jesteś piękna i mądra, dojdziesz jeszcze do sukcesu, ale skup się na własnym szczęściu i daj je innym, nie bierz przykładu ze mnie.

-Ależ pani Profesor, przecież będziemy żyć jeszcze długo. Nie ma co się załamywać, póki różdżki w dłoniach. Jeśli się poddamy emocjom teraz, to nie czeka nas nic później. Damy z siebie wszystko.

*

-Nie sądziłem, że to pójdzie tak łatwo. Dużo Śmierciożerców padło od mugolskich przedmiotów. Hermiona i Harry w dziedzinie mugoloznawstwa powinni mieć same Wybitne.

-To nie ulega wątpliwości, pani Burbage. Ale o ocenach porozmawiamy nieco później. A teraz posłuchajcie wszyscy, budynek Hogwartu został już zniszczony, ale poległo wielu naszych wrogów! Naszą ostoją jest teraz Hogsmeade. Ci, którzy chcą, mogą odejść. Możecie się ukryć i być bezpieczni…

-Bezpieczni? – zagrzmiał z drwiną właściciel pubu – Teraz nikt nie jest bezpieczny nigdzie! Mamy chować się wśród mugoli? Ich też zaatakują. Jeśli nie zatrzymamy ich tutaj, nie będzie ratunku.

Rozbrzmiały gromkie brawa. Mężczyzna miał rację, świat się wali, ale są jeszcze szanse, z resztą wybór jest niewielki. Gdy brawa ucichły dotarł do nich inny dźwięk, zdecydowanie mniej przyjazny.

-IDĄ! Wszyscy na stanowiska! Przygotować się!

Harry i Ron, którzy pojawili się niedawno z nauczycielami w miasteczku szukało przyjaciółki. Cieszyli się, że inni uczniowie zostali oddelegowani do domów. Będzie mniej ofiar…

Ale nie tylko oni szukali Hermiony. Przez tłum przebijał się jeszcze jeden młodzieniec, aż ktoś złapał go za ramię.

-Co ty tu robisz?

-Szukam Granger, muszę ją zobaczyć!

Remus spojrzał na chłopaka z dużą dozą niepewności.

-Wiesz gdzie ona jest czy nie!?

Mężczyzna poszedł z nim do pubu, gdzie dziewczyna nadal siedziała, ale już sama.

-Herm…

-Draco?!

Rzuciła się mu na szyję. I tak już płakała, ale teraz łzy lały się niemal strumieniami. Nie mogła słabości okazać przy załamanej nauczycielce, ale to już inna sytuacja. Żadne nie powiedziało już słowa, tylko stali przytuleni, trzęsąc się ze strachu. Dopiero czyjś krzyk „IDĄ!” wytrącił ich z tej równowagi. Spojrzeli sobie w oczy, na słowa nie było czasu. Wybiegli na ulicę.

*

-Coś ty sssobie myślał? Jak długo to trwa?!

Czarny Pan uderzył ręką o blat stołu.

-Jeśli dobrze wykonywałbyś swoje zadanie wiedziałbyś o wszystkim! Dumbledore tak Cię ceni, jesteś tak zaufanym nauczycielem… i mówisz, że nie wiesz kiedy rozsssstawiono tyle pułapek?! Moja Nagini nie żyje!

-Wybacz mi, Panie… Dumbledore zaczął coś podejrzewać. Tym bardziej, kiedy pojawiła się Alice…

-A więc to MOJA wina?! Crucio!

Snape walczył dzielnie z samym sobą, by nie krzyczeć z bólu. W sumie to zaczął się przyzwyczajać, tyle razy już oberwał… no i czasem – jak nie zapomniał – brał jakieś drobne eliksiry na złagodzenie odczuwanego bólu gdy przewidywał, że coś takiego może się zdarzyć. Intuicja nigdy go nie myliła.

-Byłeś najlepszy, Severusie. Pokładałem w tobie wielkie nadzieje… ale zawiodłeś mnie. Czy chcesz powiedzieć mi jeszcze coś na koniec twego żywota?

-Myślę, że już nic nie trzeba dodawać… słowa i tak nic nie zmienią…

Snape „otworzył” swój umysł, przez który po chwili przedzierał się Voldemort. Ah, wrodzona ciekawość… Ale już po chwili stwierdził, że wolałby nigdy pewnych obrazów nie zobaczyć. Szybko przelatujące kadry z filmu pt. „Życie Severusa Snape’a” wzbudzały w nim coraz większą wściekłość.

Snape i Voldemort. Snape i Dumbledore. Snape i Lili. Snape i Dumbledore. Snape i Voldemort.

Szkoła. Dumbledore. Lekcje.

Tworzenie dużych ilości jakiegoś eliksiru. Picie ich. Voldemort.

Malfoy. Dumbledore. Voldemort.

I można tak jeszcze godzinami, ale ten chaos wystarczył w zupełności i na prawdę przekraczało jego najśmielsze oczekiwania. Czym prędzej wydostał się z jego umysłu i ponowił Cruciatus. Wrzask.

-Leki przestały działać? Jak mi przykro… albo i nie. Severusie, zawiodłeś mnie…

Jego głos w tym jednym, jedynym momencie był nad wyraz ludzki. Jakby się uprzeć to dałoby się znaleźć nutę prawdziwego smutku.

-Jesteś naprawdę wyjątkowy, Sseverusie. Jesssteś jedyną osobą, na którą nie chcę rzucić Avady mimo nieudanego zadania i wieloletniej zdrady. Taaak… myślę, że zasługujesz na coś lepszego. Uznaj to za… wynagrodzenie.

Dotknął różdżką Mrocznego Znaku na swoim ramieniu a już po chwili w sali znalazła się pewna kobieta.

-Mam dla Ciebie zadanie. Zajmij się nim, byle porządnie.

-Tak jest, mój Panie!

Nie była jeszcze świadoma, kto będzie jej ofiarą. Podeszła do mężczyzny i zamarła na sekundę gdy go rozpoznała.

-Severus? Ojj to sobie nagrabiłeś… hahahah!

„Oh, cudownie. Największa wariatka zaszczyci mnie swoją bezkresną nienawiścią i słabym żartem…”. Leżał i nie zamierzał się nawet poruszyć. Nie musiał długo czekać, bo zaraz oberwał kilkoma niezbyt przyjemnymi zaklęciami, jeden po drugim.  Zapowiadała się długa noc…

*

Walka trwała w najlepsze. Było już po zmroku, ale i tak na ulicach jaśniało od palących się budynków i rzucanych zaklęć, bo te ochronne długo nie wytrzymały. Śmierciożerców było więcej niż mogli przypuszczać.

-Hermiona! Uciekajmy stąd!

-Nie zostawię Harry’ego i Rona! Muszę ich znaleźć!

-Zajmij się choć raz własnym życiem, oni mogą już nie żyć!

Dziewczyna nawet nie chciała go słuchać i pobiegła w tłum. Co prawda udało jej się uniknąć śmierci, ale złamania ręki już nie. Potknęła się o coś i upadła sprawiając sobie niechcący dodatkowy ból; wokół było pełno kurzu i nikogo znajomego. Gdy spojrzała o co się potknęła głos zamarł jej w gardle. To było ciało kobiety, którą znała – profesor Sprout. Nagle szarpnięcie – ktoś postawił ją na nogi. Nie widziała kto, oczy zaszły jej łzami. Ten ktoś ją ciągnął, ale nie wiedziała dokąd. Była obolała i w szoku, niewiele ją interesowało. W sumie chyba nic w tej chwili…

Wpadli do jakiegoś budynku, a zaraz i do piwnicy. O mało sobie i nóg nie połamała, ale dotarła jakoś jeszcze w całości na dół.

-No wreszcie!

-Myślisz, że tam są sami miłośnicy kwiatów i biją się o wianuszki?!

-Spokój, obaj! Dzięki, Malfoy.

Jak się okazało ciut później ta piwnica była początkiem podziemnych katakumb. W razie potrzeby odpowiednim zaklęciem można było otworzyć masywne drzwi… które z resztą reagują tylko i wyłącznie na ten jeden czar.

-Wchodźcie. Ulokujcie się w którymś pomieszczeniu, będziecie bezpieczni. Jesteście jeszcze tacy młodzi, w was nasza nadzieja.

Brunetka słyszała słowa, ale nie rozpoznawała głosów i nie interesowało ją to. Nie sądziła, że tak przeżyje czyjąś śmierć. Może gdyby to był ktoś obcy i gdyby się o niego nie potknęła… ktoś zaczął nią potrząsać. Ból ręki ją nieco otrzeźwił.

-Mionka, żyjesz ty?

-Ron..? Gdzie…

-Jesteśmy pod ziemią, musimy się ukryć. Śmierciożercy zbierają krwawe żniwo…

-Pani Sprout… widziałam ją. Ja.. ja się potknęłam o jej ciało. Ona jest martwa, te oczy… nie tylko ona. Dlaczego ja żyję? Czemu to wszystko się dzieje?!

Malfoy obserwujący ją cały czas aż się przeraził. Widział kiedyś podobny stan, ale u jego matki. Wiele lat zajęło jej przyswojenie myśli, iż jej mąż ma krew na rękach i będzie jej więcej. Potem doszła histeria z jego powodu… dlatego musi przebywać pod ciągłą opieką w domu.

Blondyn podszedł do niej i ją objął. Głaskał ją delikatnie po włosach nie zważając na niezbyt przychylne spojrzenia osób obecnych, a było ich trochę.

-Dobra, Malfoy, dzięki za pomoc, ale spadaj już do swoich Śmierciożerców.

-Ron..! Daj mu spokój… chcę, by z nami poszedł…

Powiedziała to bardziej do siebie niż do przyjaciela, ale usłyszał. Bez słowa wszedł do tunelu wraz z dwoma czarownicami. Harry wyciągnął rękę do Hermiony, która jednak niczym małe dziecko nie chciała odstąpić od starszego braciszka. Blondyn powiedział tylko krótkie „idź”. Nie mógł od tak uciec od wszystkiego. Jest Malfoy’em i nic tego nie zmieni. Co powinien więc teraz zrobić?

41. Przeliczmy zyski i straty…

Wszyscy uczniowie byli przerażeni, tylko nauczyciele próbowali zachować powagę. Na szczęście większość rodziców już przybyła po swoje pociechy i zabrali je do domów czym prędzej. Hermiona, Harry i Ron zostali zabrani do Nory. W gruncie rzeczy bez opiekunów została Alice i jeden Puchon.

-Panno Shafiq, a gdzie Pani rodzice? Przecież mieli tu być!

-Nie wiem, nie mają radaru żebym mogła ich śledzić i niezbyt mnie to interesuje gdzie są naprawdę.

-Myślę, że możemy ją chwilowo zabrać do siebie, prawda, Draconie?

Chłopak spojrzał na ojca wymownie, ale nie powiedział słowa, wzruszył ramionami i oddalił się. Niedługo dołączył do niego ojciec z dziewczyną. McGonagall wyglądała jakby odetchnęła. Teraz może spokojnie sama oddelegować Puchona do sierocińca. Zamieniła kilka słów z pozostałymi nauczycielami i Dyrektorem. Teraz pozostało im się chyba tylko modlić…

*

Tymczasem u Czarnego Pana. Malfoy i Snape zniknęli z kręgu towarzystwa. Pozostała banda gdy już przebrnęła pod barierą napotkała kolejne przeszkody, choćby zawalone mosty. Nie zajęło by im może zbyt długo naprawianie tej drobnostki, gdyby nie fakt, że zaczęły atakować ich gargulce i inne tego typu kamienne „ozdoby”. Czarny Pan stracił na tym etapie więcej jednostek niż mógł przypuszczać, ale gargulce zostały doszczętnie zniszczone. Gdy już zrobili sobie przejście i stanęli przed głównym wejściem napotkali kolejną ciekawostkę pod tytułem żywe posągi. Voldemort zaczął się coraz bardziej irytować i powoli tracić nad sobą kontrolę. Jednak posiadanie przynajmniej jednego olbrzyma się opłaciło, mimo to stracił kolejną dużą grupę atakujących. Liczył na to, że przynajmniej w środku będzie spokojniej. Przecież nie wysadzą w powietrze własnej szkoły z uczniami!

*

Hogsmeade nigdy nie było tak ciche jak teraz. Ale też na uliczkach nigdy nie było tyle ludzi. Każdy kto mógł rzucał teraz zaklęcia ochronne na wioskę i dodatkowe na każdy budynek, w końcu ostrożności nigdy za wiele. Wszyscy spodziewali się w niedługim czasie najgorszego.

-Filiusie, jak sądzisz, jakie mamy szanse?

-Mam być szczery? Nie wiemy w jakiej ilości zgromadzili się Śmierciożercy i ilu już nie żyje. Tu mamy dużo dobrych czarodziejów i żadnych dzieci, więc myślę, że nasze szanse… po prostu są.

To nikogo nie pocieszyło, kto to słyszał. Ale zawsze jednak niby lepsze coś niż nic, czyż nie?

*

-Harry, Ron… ale co z resztą, z nauczycielami? Widzieliście Mroczny Znak! Voldemort…

-Cisza! Ani słowa Hermiono, mamy tu siedzieć i nie przeszkadzać. Zrozumiałaś? Nie próbuj nawet…

-To ty zamilcz, Ronaldzie! Nie będziesz mi mówił co mi wolno, a co nie! Jeśli nie masz za grosz empatii, to już twój problem.

Wściekła odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Ron chciał za nią biec, ale zatrzymał go Harry.

-Lepiej nie, jeśli chcesz żyć.

Dziewczyna czym prędzej zbiegła do salonu, wzięła garść proszku i krzyknęła w kominku „do Hogsmeade!”. Za chwilę już jej nie było.

*

Wybiegła na ulicę i rozejrzała się. Dołączyła do reszty rzucając zaklęcia ochronne jak najlepiej umiała. Zauważył ją Snape.

-Co ty tu robisz dziewczyno?

-Wywiązał się Pan z umowy, co Pan tu robi? Czemu Pan nie jest z Voldemortem?

-Jesteś zbyt uparta, żeby cokolwiek pojąć. Poza tym to ani czas ani miejsce na takie rozmowy. Czarny Pan niedługo tu przybędzie, a z Ciebie nie zostanie nic.

-To czemu Pan tu jest i pomaga? Nie rozumiem tego. Czemu nie mógł mi Pan powiedzieć wcześniej, co?!

-Skup się na zaklęciach! Wrócimy do tego… jeśli dożyjemy.

*

-Moi drodzy, przeszliśmy już na początku ciężkie próby, ale oto cały Hogwart zaraz runie u naszych ssstóp! Podzielcie się na grupy, zapewne biedne dzieci kryją sssię w swoich łóżeczkach bojąc się o życie własne i innych. Na pewno nie będzie łatwo do nich dotrzeć, ale nie dajcie się zwieść i uhonorujcie poległych!

Mury zadrżały od ryku optymizmu. Jednak ta zbytnia pewność siebie może zapędzić człowieka w kozi róg…

Voldemort wszedł razem z Bellatrix, czterema czarodziejami i Nagini do Wielkiej Sali. Sufit wyglądał wyjątkowo normalnie, żadne świece się nie paliły, stoły były odsunięte. Śmierciożercy stanęli wokół swojego Pana rozglądając się podejrzliwie. Nagini przesuwała się powoli po posadzce przed Voldemortem. Prawdopodobnie coś nacisnęła lub poruszyła, bo ze ścian zaczęły wylatywać podpalone strzały, choć nie zrobiło to na nich zbytniego wrażenia.

-I co, tchórze, sądzicie, że mnie tym zranicie?!

Nagini kontynuowała swoją „podróż” szukając kolejnych jakże wyszukanych pułapek. Ku zdziwieniu wszystkich z podłogi wystrzelił z dużą prędkością kolec z nadzianym na czubku kłem Bazyliszka. Mimo usilnych starań nie udało się poskładać rozerwanego cielska węża. Voldemort był naprawdę wściekły.

*

-Fred, George, skoro zdecydowaliście się zostać… jak sytuacja?

-Z tego co udaje nam się wyłapać to Voldemort jest w Wielkiej Sali i właśnie opłakuje swojego pupila.

-No i podzielili się na grupy, żeby wyłapali uczniów z dormitoriów.

-Więc jakie dalsze polecenia? My też się dzielimy?

Dumbledore wziął grupę swoich nauczycieli na naradę.

-I jak my się tam dostaniemy, tą samą drogą? A jeśli tu przyjdą?

-Nie wiemy ile osób liczy jedna grupa, poza tym to może być pułapka.

-To nie byle jacy czarodzieje…

-Toż sam Voldemort jest przepotężny!

Dyrektor chodził w tą i z powrotem zastanawiając się co robić dalej. Stwierdził, że na razie pozostawią losy w tym co w zamku pozostało. A zostało jeszcze niemało niespodzianek.

*

-SEVERUS! Gdzie ty jesteś?! Niech Cię Avada trafi, jeśli mi się tu nie zjawisz… ZARAZ!

Voldemort w towarzystwie już tylko nieodłącznej Belli przemierzał korytarze Hogwartu z ciałem węża na rękach. Czuł się słabo, ale wściekłość dodawała mu sił. Ku jego zdziwieniu nagle zapadła cisza. Stwierdził, że wycofa się do pozostałych Śmierciożerców przed zamkiem i wyśle jakiegoś nieszczęśnika na zwiady.

*

Malfoy’owie wraz z panną Shafiq znaleźli się w Malfoy Manor.

-Jak długo jeszcze?

-Nie martw się, nie długo. Dzięki, żeś mnie stamtąd wyciągnął, ale co z naszym Panem? On nic nie wie, prawda? Snape go nie uprzedził…

-Podejrzewam, że Snape już dawno nas zdradził i oddał się tej cholernej szkole, ale nie wiem czemu. Kompletnie go nie rozumiem. Ale chodź, chodź, zanim zobaczy Cię moja żona…

-Powie mi ktoś o co tu do cholery chodzi?! – Draco wreszcie wybuchł.

W końcu Malfoy i Alice spojrzeli na niego zdziwieni. Takie zachowanie u panicza nie przystoi!

-Otóż, mój drogi synu, to pan Parkinson. Był naszym małym szpiegiem w Hogwarcie, dodatkowo dla pewności. Ale nawet jego skromne informacje nie mogły uchronić naszego Pana od klęski…

-Skąd wiesz co dzieje się w zamku? A może już odkryli, że wszyscy są w Hogsmeade? Może właśnie ich mordują?

-Nie obawiaj się, chłopcze. My wykonaliśmy zadanie, a konsekwencje poniesie Severus. Tak swoją drogą, spostrzegawczy jesteś. Od początku coś Ci we mnie nie pasowało, prawda?

Blondyn nie wiedział co powiedzieć. Gotowało się w nim, nie wierzył, że był aż tak głupi. Nie mógł tego tak zostawić, no nie mógł!

Po chwili go już nie było, jednak tego faktu nawet jego ojciec nie zauważył.

*

-Pani Profesor, gdzie profesor Snape?

-Nie wiem, może Minerva będzie wiedzieć. Powinna gdzieś tu być. Być może to nasz ostatni dzień, dziecko…

Dziewczyna nie chciała tego słuchać i pobiegła szukać opiekunki Gryfonów. Znalazła ją siedzącą w kącie pubu samą.

-Pani Profesor…?

-Usiądź, Hermiono… czy możemy porozmawiać? Uznajmy dzisiejszy dzień za przełomowy, być może nadszedł Dzień Apokalipsy. Chciałabym powiedzieć Ci rzeczy, o których nie powiedziałam dotąd nikomu. Wysłuchasz mnie?

Gdyby nie okoliczności pomyślałaby, że McGonagall jest pijana, ale ona była po prostu wstrząśnięta tym co się dzieje wokół. Kiwnęła tylko głową.

-Otóż… może ciężko to sobie wyobrazić, ale…

*

Biedny nieszczęśnik mający za zadanie zrobić zwiad o mało sam nie przypłacił tego życiem. Jego oczom ukazał się okropny widok gnijących ciał pod wpływem dziwnych oparów z otworów w podłodze. To magia i eliksiry z najwyższej półki…

Niektórzy nie mieli tyle szczęścia, by zginąć od razu i siedzieli teraz lub leżeli jęcząc z niewyobrażalnego bólu żywej, świadomej śmierci. Pomyślał sobie, że to dużo skuteczniejsze niż jakiekolwiek mordy.