3. Lekcje, lekcje…

Hermiona po obfitym śniadaniu, odsuwając od siebie wszelkie podejrzliwe myśli, poszła z przyjaciółmi na pierwszą lekcję – zielarstwo. I to ze ślizgonami. No cóż, trzeba przeżyć ich jakże urocze mordy.

Stanęli standardowo przy stole i czekali aż zacznie się wykład. Profesor Sprout zdążyła już zacząć opowiadać o pewnych roślinkach, kiedy łaskawie do szklarni weszli Dracon, Crabbe i Goyle.

-Widzę, że panowie nie spieszyli się pierwszego dnia. Po 10 punktów zabieram każdemu z was!

-Pani profesor, Pani wie, że my nie jesteśmy miłośnikami roślinności. Poza tym mieliśmy ważne sprawy. Ale chyba i tak dużo nas nie ominęło?

-Od kiedy Pan jest taki pyskaty, panie Malfoy? Porozmawiam z Pańskim Opiekunem. Na miejsca i proszę słuchać!

Hermiona kątem oka z czystej ciekawości spojrzała na Dracona. Faktycznie, nigdy dotąd nie był tak bezczelny. Wpakuje się w końcu w tarapaty… ale kogo to obchodzi. Zasłużył sobie, a ona sama bardzo by się z tego cieszyła.

Draco spojrzał z triumfalnym uśmiechem po wszystkich. To on tu jest szefem, a niedługo ta szlama odpokutuje za żarty z niego. I każdy, kto by wpadł na podobny pomysł.

*

-Co za męczący dzień! Zielarstwo, Transmutacja, Historia Magii, Zaklęcia, Obrona przed Czarną Magią.. nie mogli nam odpuścić?

-Przypominam Ci Ronaldzie, że jesteśmy w piątej klasie i w tym roku obowiązują nas SUM-y! I lepiej, żebyście je zaliczyli jak tylko da się najlepiej. Ja za was ich nie napiszę.

-Tak jest, Hermiono! Zrobię co w mojej mocy, żeby rodzina była ze mnie dumna!

Chęci i entuzjazm Ron’a tak zaskoczył Hermionę i Harry’ego, że zaniemówili. Ron? Będzie się uczył? Żeby inny byli z niego dumni…? Dobre sobie!

Tak, to doskonały plan! – myślał Ron. Będzie się uczył i zrobi na niej wrażenie. W końcu nie jest idiotą.

Harry’ego kuła zazdrość. Ron tak wyskakiwał z pomysłami i takimi planami, żeby tylko zdobyć Hermionę. A on co? Nawet jak podoba mu się jakaś dziewczyna, to i tak zwykle ona na niego leci ze względu na to, że przeżył i ma tą przeklętą bliznę. Czasem tego mocno żałował, bo co mu prócz tego pozostało?…

*

Dni mijały szybko w pięknej pogodzie. Aż do 19 września.

Drogi pamiętniczku, dziś moje urodziny. To cud, że znalazłam chwilę, aby napisać kilka słów z dzisiejszego dnia, ale Ginny mówi, że to pomaga i uspokaja. Więc spróbujmy…

Niestety dziś było pochmurno, zimno i mokro. Od razu zrobiło mi się smutno, poza tym dziewczyn nie było już w dormitorium. Poczułam się taka samotna…

Po porannej toalecie zeszłam do pokoju wspólnego. Tam czekał na mnie zdenerwowany Ron…

-Hermiono! Jak się cieszę, że Cię widzę! Nie żeby to było ważne… znaczy, to bardzo ważne, bo to prezent… no bo twoje urodziny…. no… masz! – i wręczył jej dość mały pakunek, jak na prezenty od Rona. 

-Oh, to miło z twojej strony, Ron. Dziękuję – uśmiechnęła się i przytuliła przyjaciela. Po czym szybko usiadła i otworzyła prezent. Były to nowiutkie szachy czarodziejów.

-Szachy… to pomaga wyćwiczyć umysł. Troszkę inne niż wasze, prawda? Dziękuję jeszcze raz.

-Tak, może ciut mniej… drastyczne. Ale to nie wszystko. Słuchaj, ja…

-STO LAAAT! – do pokoju wpadli Ginny, Neville i Parvati. 

Momentalnie to co Ron miał zamiar z siebie wydusić rozpłynęło się w urodzinowej atmosferze. Rudzielec lekko się zirytował. „Akurat w takiej chwili?! Co za ludzie! Ani krzty wyczucia! I teraz znowu kombinuj gdzie i jak ją złapać samą… swoją drogą ciekawe co jeszcze dostanie?”

Pamiętajmy, moi drodzy, ciekawość to pierwszy stopień do piekła…

Dodaj komentarz