22.1. Monolog wewnętrzny

Stwierdziłam, by lepiej niektóre elementy zrozumieć i bardziej wczuć się w postacie należałoby poznać bliżej ich punkt widzenia. Najlepszym sposobem na to w tym wypadku są monologi wewnętrzne, prowadzone przez konkretne osoby. Mogą powiedzieć najwięcej i najbardziej prawdziwie. Oznaczyłam ten rozdział jako 22.1. czyli pośredni, nie wchodzący stricte w ciągłość historii, a jednak ułatwiający życie, a przynajmniej mam taką nadzieję. 

Brunetkę niekiedy nachodziły w wolnej chwili różne myśli, mniej i bardziej pozytywne. Próbowała je jakoś poukładać, ale było to trudniejsze niż mogłaby się spodziewać.

Draco… bardzo często wracała do niego myślami, ale coraz większy problem jej sprawiał. Był dobrym kompanem i partnerem, dobrze się dogadywali i pokazał jej nieco swojego szalonego świata, gdzie mogła się bawić i odkryć w sobie drugie ja. Jednakże…

Można powiedzieć, że Malfoy był doświadczony, jeśli chodzi o podboje. Oczywiście doskonale wiedziała, że ona nie jest jak inne, absolutnie, ale jego zachowanie czasem ją już drażniło. Objęcia i pocałunki były przyjemne, ale ręce ma zwinne niczym herb Slytherinu i niekiedy błądzą tam, gdzie jeszcze nie powinny.

Poza tym… cóż, nie jest głupi, ale faktycznie brak im niekiedy tematów. Wiadomo, że to wyzsze sfery, duże pieniądze i znajomości. Ma również swoje zainteresowania, jak choćby… Quidditch. Podobno nawet coś zbiera, ale nie chciał zdradzić czym to jest, więc albo się wstydzi, albo jest to po prostu dla niej niedostępne. Poza tym… ciężko powiedzieć czym się interesuje. No, może jeszcze czarną magią.

Źle się czuła, że myślała o nim w takich kategoriach, ale co mogła zrobić? To było silniejsze od niej, ale nadal żywiła nadzieję, że to kwestia czasu i wszystko się między nimi ułoży. W końcu nigdzie im się nie spieszy.

***

Nietoperz ponownie przechadzał się po szkole. Zrobił porządki w zapasach, złożył zamówienie na składniki, wysłał standardowe listy do kilku interesujących person w dziedzinie eliksirów… tylko co miał teraz ze sobą począć?

W sumie czekała go wizyta w domu. To była tradycja, że przynajmniej raz do roku wracał na Spinner’s End, choć nigdy nic dobrego tam na niego nie czekało, tym bardziej nikt. Przesiadywał tam zwykle kilka dni, czytał i wracał za mury Hogwartu bez oglądania się za siebie.

Ostatnio czuł się inaczej. Dziwnie. Aż się wzdrygnął, gdy przez myśl przeszło mu samotnie. Chyba robił się już stary, skoro nawiedzały go tak ponure myśli. Miał w końcu całą armię Śmierciożerców do towarzystwa, a jeśli chciał porozmawiać z kimś na poziomie miał do dyspozycji Malfoya. Do Voldemorta lepiej się nie zbliżać bez wezwania, ale zawsze mógł zacząć wyznawać dewizę „raz się żyje”.

Z drugiej strony miał Minervę. Znali się już długo, sporo razem przeszli, ba, można powiedzieć, że zna go dość dobrze. Pewnie z tego względu czasem go nachodzi, niby pogadać, a tak na prawdę wypytać o co tylko się da, a potem dawać swoje jakże genialne rady. Nie żeby ich kiedykolwiek słuchał… no, może raz czy dwa…

Kilka razy kładąc się do łóżka miał takie nieodparte wrażenie, że coś jest inaczej niż zwykle. Wtedy wstawał, rozglądał się, sprawdzał – wszystko w normie. Dopiero jak zamknął oczy pojawiał mu się obraz leżącej w tym samym miejscu dziewczyny. Za każdym razem przeklinał się za to i pił Eliksir Słodkiego Snu, po którym spał dłużej niż powinien, co skutkowało często wizytą McGonagall i koło zamykało się.

Chciał się oderwać od tej rutyny, ale nie mógł. Nie teraz.

***

Draco siedział w swoim pokoju i pisał kolejny list, w którym serdecznie zaprasza na uroczystość. Już miał ochotę rzygać takimi pierdołami bez cienia prawdy. Nie chciał być klonem ojca, a dokładnie w takim kierunku to szło.

Wiele razy zastanawiał się jak matka z nim wytrzymała tyle lat. Ale jakby się nad tym zastanowić bardziej… nigdy nie była zbyt wylewna czy rozmowna. Przytakiwała mężowi chyba zawsze, przynajmniej on nie pamięta sprzeciwu.

Właściwie to chciałby mieć normalną rodzinę, gdzie wszyscy są po prostu szczęśliwi, a nie chodzący jak sztywne kije od miotły, kłaniające się w pas odpowiednim ludziom. Jasne, że pieniądze mają władzę, ale czym są pieniądze bez ręki, która nimi dysponuje? Przecież każdy grosz można rozdysponować inaczej niż na… no właśnie, na co?

Ojciec z pewnością podtrzymuje działania Śmierciożerców i idą na to duże sumy, część na dom, reszta oszczędzana. I co im z tego wielkiego domu? Nie widują się przez cały dzień prócz posiłków, które i tak mijają w milczeniu. Gdzie tu sens takiej rodziny?

Ale Granger… znaczy Hermiona dała mu jakąś nadzieję. W sumie dawno o niej nawet nie pomyślał, a ona pewnie uniosła się dumą. Rozczulała go i obudziła w nim ten ludzki pierwiastek, który mógł zatracić, gdyby nie ona.

To pierwsza dziewczyna, której poważnie przedstawił swoje uczucia. Może nie zawsze szło jak po maśle, ale też musiał ją zrozumieć, choć nie było to ani wygodne ani łatwe. Generalnie to będzie musiał niedługo o sobie przypomnieć. Brakowało mu jej dotyku, jej delikatnej skóry, miękkich ust… oh, korciło go, by pójść ten krok dalej, ale za każdym razem kazała mu przestać. Ubolewał nad tym w duchu, ale nie będzie jej do niczego zmuszał. Nadejdzie i dla niej ten czas.

43. Zagrożenie i ratunek

Wrzaski, płacz, tupot, dźwięki rzucanych zaklęć – wszystko dudniło i kłębiło się w podziemiach. Koniec tunelu wyprowadził ich do jakiegoś budynku, ale gdzie – tego nie wiedział nikt z trójki Gryfonów.

-Harry… – Lupin złapał go za rękę – poczekaj.

Reszta towarzystwa przeszła przez właz do pomieszczenia. Zostali sami.

-Musisz tu zostać. Nie tam na górze, tu. Masz z Voldemortem więź, która nam zagraża. Jeżeli zobaczy w twoim umyśle obraz okolicy, będzie po nas. Zostanę z tobą, nie byłem tam jeszcze, więc nawet gdyby zaatakował mój umysł, niczego się nie dowie. Ale musisz być silny, Harry, rozumiesz?

Chłopak kiwnął głową. Po chwili niepewnie zapytał, co z Malfoyem i Snapem.

-Cóż… młodego Malfoya nikt o nic nie podejrzewa, a przynajmniej nie powinien, póki nie przeora mu wspomnień albo nie napoi serum. Co do Snape’a… bardzo możliwe, że już nie żyje.

Zielonooki pomyślał o Hermionie – mimo wszystko przywiązała się w jakiś sposób do tego nietoperza, a on prawdopodobnie do niej również, skoro wytrzymywali ze sobą na prawdę dużo czasu. W jakiś sposób o nią dbał… ale nie był na tyle głupi. Prawda?

**

-No wrzeszcz! Wrzeszcz, zdrajco!

Bella rzucała w Severusa zaklęciami jak nożami do tarczy, na dobrą sprawę wyglądał podobnie – sparaliżowany zaklęciem pod ścianą nie mógł się poruszyć, ale czuł wszystko. Takie natężenie bólu u normalnego człowieka sprawiłoby w najlepszym wypadku utratę zmysłów, ale to nie był zwykły człowiek. W końcu to jeden z najlepszych, Mistrzów Eliksirów. Byle wariatka nie potrafi go złamać.

-Widzę, że dosskonale sobie radzisz, Sssseverusie. Bello, wystarczy tych przyjemności. – kobieta posłusznie oddaliła się kłaniając po pas – A ty, mój drogi… zrobisz coś dla mnie. Rzuciłeś mi przed oczy obrazy Dumbledora, jak pomagałeś chłopakowi, wszystko przeciw mnie. Ale…

Stanął plecami do nietoperza i machnął ręką. Pojawił się przed nimi obraz ze snu Snape’a: trzy postacie wiszące w powietrzu, z czego jedną był Dumbledore, ale druga i trzecia miały twarze zakryte włosami.

Mężczyzna spiął się na ten widok. Nie chciał pamiętać tego snu, choć wracał do niego nawet na jawie. Nie chciał na to patrzeć. Nie chciał widzieć ich twarzy.

-Oh Severusie! Tyle lat minęło, a ty nadal masz… serce. To doprawdy wzruszające. W wolnej chwili jednak wszedłem ponownie w twój umysł, gdy ty byłeś zbyt zajęty Bellatrix. Ciekawe kto się kryje za jedną i drugą burzą kasztanowych włosów. Masz może jakieś ssssugestie?

Odpowiedziało mu jednak tylko milczenie. Mimo ogromnego bólu, fizycznego i psychicznego, nie mógł mu dać tej satysfakcji. Nie mógł narazić Hermiony. To nieco rozdrażniło czarnoksiężnika, bo Snape nigdy nie okazał mu tyle nieposłuszeństwa. Z drugiej strony nie omijała go również kara za błędy mu podwładnych, więc nawet nie przeszło mu przez myśl, że może mieć drugie oblicze. I widocznie to go zgubiło, zbyt mu zaufał, ale nie popełni więcej tego błędu.

Voldemort zamknął oczy, a już po chwili obok niego zjawił się Malfoy i Parkinson.

-Witajcie moi drodzy. Jak zapewne się domyślacie, potrzebujemy waszej pomocy. – mężczyźni spojrzeli po sobie z przestrachem – Severusss niestety nie jest w stanie w pełni wykonywać swoich obowiązków, dlatego wy mu pomożecie. Macie znaleźć Pottera i przyprowadzić do mnie. Żywego. A razem z nim jego mugolską koleżankę.

Po wyjściu Czarnego Pana zaklęcie paraliżujące ustąpiło powodując upadek Snape’a na kolana. Ledwo się podtrzymywał na drżących rękach. Wolałby już zginąć w męczarniach…

**

Gdyby spojrzeć z lotu ptaka na Hogsmeade można by powiedzieć, że takiego miasteczka nie było. Czarna dziura i to dosłownie. Remus i Harry wyszli z tunelu niepewnym, powolnym krokiem, gdy napływ ludzi uciekających z pola walki ustał jak i ich krzyki. Jednak z budynku, który znajdował się nad nimi do tej pory, zostało niewiele. Patrzyli z przerażeniem na ciała leżące na zagruzowanych drogach. Lupin rzucił zaklęcie i odetchnął.

-Zostaliśmy tu jedynymi żywymi.

**

Hermiona i Ginny siedziały skulone przy oknie, w salonie, jeśli można to tak nazwać. Nie wiedziały gdzie są ani kiedy wrócą do… no właśnie, gdzie? Szkoła została zniszczona, a ich domy zapewne też już nie istnieją.

McGonagall podeszła do nich i podała każdej kubek kakao. Wyglądała jak duch, ale jednak nadal żyła, choć jedyne co na to wskazywało to oczy, w których jeszcze tliła się nadzieja.

-Gdzie Harry? – zapytały jednocześnie, ale kobieta zwlekała z odpowiedzią.

-On… Pan Potter został w tunelu. Nie może tu być z nami dla naszego bezpieczeństwa. Po odpoczynku pozostali nauczyciele wrócą do Hogsmeade, a potem do Hogwartu. Wy zostaniecie pod czyjąś opieką, bądźcie spokojne.

-Czy wszyscy zdążyli uciec? – kobieta pokręciła tylko głową. Nie było możliwym ewakuować całej wioski, poza tym nie wszyscy chcieli opuszczać domy. Woleli polec podczas bitwy i zginąć w pełni świadomie. Na szczęście zrozumiały się bez słów. Czarownica poleciła im napić się i czekać na dalsze wskazówki, a na pewno nie odchodzić nigdzie.

Młoda brunetka rozejrzała się po pokoju. Był bardzo przestronny i wydawało się, że z każdą osobą rozciąga się coraz bardziej, a czuła się jak w dzień targowy w samym centrum bazaru. Gdzieś w tłumie mignęła jej blond-czupryna. Czym prędzej wstała i pobiegła w tamtym kierunku, ale zamiast Dracona znalazła pomieszczenie do tej pory osłonięte zaklęciem, więc zapewne nie powinno jej tu być. Byli tam ludzie okaleczeni, we krwi własnej i cudzej. Dziewczynie zbierało się na wymioty, gdy zobaczyła resztki nogi jednej z kobiet. Nagle ktoś złapał ją za rękę i wyciągnął.

-Nie powinnaś tego widzieć. Z tego co wiem miałaś się nie ruszać z miejsca.

-Draco…? – bez słowa więcej przytuliła go mocno i zaczęła płakać. Głaskał ją po głowie i starał uspokoić. Nagle otrzeźwiała.

-Moi rodzice! Gdzie Dumbledore, McGonagall?

Jak na zawołanie pojawili się oboje i poinformowali ją, że byli przygotowani na tą ewentualność i są bezpieczni. Po chwili wszyscy sprawni zebrali się w innym pomieszczeniu, do którego drzwi wcześniej nie zauważono.

-Moi drodzy… dziś stała się rzecz straszna. Wielu naszych przyjaciół i znajomych nie żyje. Mamy nadzieje na podobne lub nawet większe straty ze strony Śmierciożerców. Musimy teraz przygotować się na ponowny atak Voldemorta i jego popleczników. Ma pod sobą olbrzymy i wilkołaki, a do tego prawdopodobnie tworzy armię imperiusów. Nie znamy jego położenia, możemy jedynie się bronić.

-Co z Potterem?

-Harry… jest dla nas największą nadzieją. I największym zagrożeniem.

42. Ta zniewaga krwi wymaga

Kolejne dwie grupy atakujących były w nieco lepszym stanie. Słaniali się na nogach, jeśli jeszcze je mieli i próbowali rzucać jakiekolwiek zaklęcia, które by im w jakiś sposób pomogły, ale w większości na próżno. Zwiadowca więcej widzieć nie chciał; mimo, że wiele osób już uśmiercił to wywołało u niego niebywały szok i obrzydzenie. Wrócił czym pędem do Czarnego Pana z wieściami.

-Jak to większość NIE ŻYJE?! Zamek miał być przygotowany na nasze uderzenie, miał być czysty, mieli wszyscy ZGINĄĆ! Severusie, może ty mi wytłumaczysz co się stało?!

-Obawiam się, że zostały podjęte wszelkie środki bezpieczeństwa i zamek został opuszczony, jednak nie wiem kiedy zastosowano taką ilość pułapek. Jeszcze dziś rano…

-Nie obchodzi mnie twoje rano! Zapłacisz mi za tą porażkę, Severusie. Tak Cię ceniłem, a ty mi tak odpłacasz? Poczekaj tylko na swoją kolej…

Zwrócił się do pozostałych swoich popleczników.

-Posłuchajcie mnie teraz uważnie! Musimy wrócić do swoich kryjówek, ale macie zniszczyć te ruiny do ostatniego kamyczka! Niech zostanie ta szkoła zrównana z ziemią! Ci, co chcą krwi, niech idą do Hogsmeade… Pomścijcie swoich braci!

Gdy zajęli się niszczeniem budynku, on zniknął ze Snape’em .

*

Hogsmeade zamarło. Zrobili tyle, ile mogli. Teraz pozostało tylko czekać, a nikt nie chciał przerywać tej przeklętej ciszy. Co poniektórzy walnęli sobie jeszcze po kieliszeczku czy kufelku i obserwowali coraz większy kłąb dymu, najprawdopodobniej z Hogwartu.

Hermiona w milczeniu nadal słuchała swojej opiekunki. Wyglądała teraz dość żałośnie, stara panna żaląca się uczennicy.

-Niektórzy z nas nie wybrali samotności, to ona wybrała ich. Więc proszę Cię dziecko, jeśli przeżyjesz, ciesz się życiem. Znajdź partnera, miej rodzinę, bo to największy skarb w życiu. Jesteś piękna i mądra, dojdziesz jeszcze do sukcesu, ale skup się na własnym szczęściu i daj je innym, nie bierz przykładu ze mnie.

-Ależ pani Profesor, przecież będziemy żyć jeszcze długo. Nie ma co się załamywać, póki różdżki w dłoniach. Jeśli się poddamy emocjom teraz, to nie czeka nas nic później. Damy z siebie wszystko.

*

-Nie sądziłem, że to pójdzie tak łatwo. Dużo Śmierciożerców padło od mugolskich przedmiotów. Hermiona i Harry w dziedzinie mugoloznawstwa powinni mieć same Wybitne.

-To nie ulega wątpliwości, pani Burbage. Ale o ocenach porozmawiamy nieco później. A teraz posłuchajcie wszyscy, budynek Hogwartu został już zniszczony, ale poległo wielu naszych wrogów! Naszą ostoją jest teraz Hogsmeade. Ci, którzy chcą, mogą odejść. Możecie się ukryć i być bezpieczni…

-Bezpieczni? – zagrzmiał z drwiną właściciel pubu – Teraz nikt nie jest bezpieczny nigdzie! Mamy chować się wśród mugoli? Ich też zaatakują. Jeśli nie zatrzymamy ich tutaj, nie będzie ratunku.

Rozbrzmiały gromkie brawa. Mężczyzna miał rację, świat się wali, ale są jeszcze szanse, z resztą wybór jest niewielki. Gdy brawa ucichły dotarł do nich inny dźwięk, zdecydowanie mniej przyjazny.

-IDĄ! Wszyscy na stanowiska! Przygotować się!

Harry i Ron, którzy pojawili się niedawno z nauczycielami w miasteczku szukało przyjaciółki. Cieszyli się, że inni uczniowie zostali oddelegowani do domów. Będzie mniej ofiar…

Ale nie tylko oni szukali Hermiony. Przez tłum przebijał się jeszcze jeden młodzieniec, aż ktoś złapał go za ramię.

-Co ty tu robisz?

-Szukam Granger, muszę ją zobaczyć!

Remus spojrzał na chłopaka z dużą dozą niepewności.

-Wiesz gdzie ona jest czy nie!?

Mężczyzna poszedł z nim do pubu, gdzie dziewczyna nadal siedziała, ale już sama.

-Herm…

-Draco?!

Rzuciła się mu na szyję. I tak już płakała, ale teraz łzy lały się niemal strumieniami. Nie mogła słabości okazać przy załamanej nauczycielce, ale to już inna sytuacja. Żadne nie powiedziało już słowa, tylko stali przytuleni, trzęsąc się ze strachu. Dopiero czyjś krzyk „IDĄ!” wytrącił ich z tej równowagi. Spojrzeli sobie w oczy, na słowa nie było czasu. Wybiegli na ulicę.

*

-Coś ty sssobie myślał? Jak długo to trwa?!

Czarny Pan uderzył ręką o blat stołu.

-Jeśli dobrze wykonywałbyś swoje zadanie wiedziałbyś o wszystkim! Dumbledore tak Cię ceni, jesteś tak zaufanym nauczycielem… i mówisz, że nie wiesz kiedy rozsssstawiono tyle pułapek?! Moja Nagini nie żyje!

-Wybacz mi, Panie… Dumbledore zaczął coś podejrzewać. Tym bardziej, kiedy pojawiła się Alice…

-A więc to MOJA wina?! Crucio!

Snape walczył dzielnie z samym sobą, by nie krzyczeć z bólu. W sumie to zaczął się przyzwyczajać, tyle razy już oberwał… no i czasem – jak nie zapomniał – brał jakieś drobne eliksiry na złagodzenie odczuwanego bólu gdy przewidywał, że coś takiego może się zdarzyć. Intuicja nigdy go nie myliła.

-Byłeś najlepszy, Severusie. Pokładałem w tobie wielkie nadzieje… ale zawiodłeś mnie. Czy chcesz powiedzieć mi jeszcze coś na koniec twego żywota?

-Myślę, że już nic nie trzeba dodawać… słowa i tak nic nie zmienią…

Snape „otworzył” swój umysł, przez który po chwili przedzierał się Voldemort. Ah, wrodzona ciekawość… Ale już po chwili stwierdził, że wolałby nigdy pewnych obrazów nie zobaczyć. Szybko przelatujące kadry z filmu pt. „Życie Severusa Snape’a” wzbudzały w nim coraz większą wściekłość.

Snape i Voldemort. Snape i Dumbledore. Snape i Lili. Snape i Dumbledore. Snape i Voldemort.

Szkoła. Dumbledore. Lekcje.

Tworzenie dużych ilości jakiegoś eliksiru. Picie ich. Voldemort.

Malfoy. Dumbledore. Voldemort.

I można tak jeszcze godzinami, ale ten chaos wystarczył w zupełności i na prawdę przekraczało jego najśmielsze oczekiwania. Czym prędzej wydostał się z jego umysłu i ponowił Cruciatus. Wrzask.

-Leki przestały działać? Jak mi przykro… albo i nie. Severusie, zawiodłeś mnie…

Jego głos w tym jednym, jedynym momencie był nad wyraz ludzki. Jakby się uprzeć to dałoby się znaleźć nutę prawdziwego smutku.

-Jesteś naprawdę wyjątkowy, Sseverusie. Jesssteś jedyną osobą, na którą nie chcę rzucić Avady mimo nieudanego zadania i wieloletniej zdrady. Taaak… myślę, że zasługujesz na coś lepszego. Uznaj to za… wynagrodzenie.

Dotknął różdżką Mrocznego Znaku na swoim ramieniu a już po chwili w sali znalazła się pewna kobieta.

-Mam dla Ciebie zadanie. Zajmij się nim, byle porządnie.

-Tak jest, mój Panie!

Nie była jeszcze świadoma, kto będzie jej ofiarą. Podeszła do mężczyzny i zamarła na sekundę gdy go rozpoznała.

-Severus? Ojj to sobie nagrabiłeś… hahahah!

„Oh, cudownie. Największa wariatka zaszczyci mnie swoją bezkresną nienawiścią i słabym żartem…”. Leżał i nie zamierzał się nawet poruszyć. Nie musiał długo czekać, bo zaraz oberwał kilkoma niezbyt przyjemnymi zaklęciami, jeden po drugim.  Zapowiadała się długa noc…

*

Walka trwała w najlepsze. Było już po zmroku, ale i tak na ulicach jaśniało od palących się budynków i rzucanych zaklęć, bo te ochronne długo nie wytrzymały. Śmierciożerców było więcej niż mogli przypuszczać.

-Hermiona! Uciekajmy stąd!

-Nie zostawię Harry’ego i Rona! Muszę ich znaleźć!

-Zajmij się choć raz własnym życiem, oni mogą już nie żyć!

Dziewczyna nawet nie chciała go słuchać i pobiegła w tłum. Co prawda udało jej się uniknąć śmierci, ale złamania ręki już nie. Potknęła się o coś i upadła sprawiając sobie niechcący dodatkowy ból; wokół było pełno kurzu i nikogo znajomego. Gdy spojrzała o co się potknęła głos zamarł jej w gardle. To było ciało kobiety, którą znała – profesor Sprout. Nagle szarpnięcie – ktoś postawił ją na nogi. Nie widziała kto, oczy zaszły jej łzami. Ten ktoś ją ciągnął, ale nie wiedziała dokąd. Była obolała i w szoku, niewiele ją interesowało. W sumie chyba nic w tej chwili…

Wpadli do jakiegoś budynku, a zaraz i do piwnicy. O mało sobie i nóg nie połamała, ale dotarła jakoś jeszcze w całości na dół.

-No wreszcie!

-Myślisz, że tam są sami miłośnicy kwiatów i biją się o wianuszki?!

-Spokój, obaj! Dzięki, Malfoy.

Jak się okazało ciut później ta piwnica była początkiem podziemnych katakumb. W razie potrzeby odpowiednim zaklęciem można było otworzyć masywne drzwi… które z resztą reagują tylko i wyłącznie na ten jeden czar.

-Wchodźcie. Ulokujcie się w którymś pomieszczeniu, będziecie bezpieczni. Jesteście jeszcze tacy młodzi, w was nasza nadzieja.

Brunetka słyszała słowa, ale nie rozpoznawała głosów i nie interesowało ją to. Nie sądziła, że tak przeżyje czyjąś śmierć. Może gdyby to był ktoś obcy i gdyby się o niego nie potknęła… ktoś zaczął nią potrząsać. Ból ręki ją nieco otrzeźwił.

-Mionka, żyjesz ty?

-Ron..? Gdzie…

-Jesteśmy pod ziemią, musimy się ukryć. Śmierciożercy zbierają krwawe żniwo…

-Pani Sprout… widziałam ją. Ja.. ja się potknęłam o jej ciało. Ona jest martwa, te oczy… nie tylko ona. Dlaczego ja żyję? Czemu to wszystko się dzieje?!

Malfoy obserwujący ją cały czas aż się przeraził. Widział kiedyś podobny stan, ale u jego matki. Wiele lat zajęło jej przyswojenie myśli, iż jej mąż ma krew na rękach i będzie jej więcej. Potem doszła histeria z jego powodu… dlatego musi przebywać pod ciągłą opieką w domu.

Blondyn podszedł do niej i ją objął. Głaskał ją delikatnie po włosach nie zważając na niezbyt przychylne spojrzenia osób obecnych, a było ich trochę.

-Dobra, Malfoy, dzięki za pomoc, ale spadaj już do swoich Śmierciożerców.

-Ron..! Daj mu spokój… chcę, by z nami poszedł…

Powiedziała to bardziej do siebie niż do przyjaciela, ale usłyszał. Bez słowa wszedł do tunelu wraz z dwoma czarownicami. Harry wyciągnął rękę do Hermiony, która jednak niczym małe dziecko nie chciała odstąpić od starszego braciszka. Blondyn powiedział tylko krótkie „idź”. Nie mógł od tak uciec od wszystkiego. Jest Malfoy’em i nic tego nie zmieni. Co powinien więc teraz zrobić?